literature

Maisonblue

Deviation Actions

magic-gallery's avatar
Published:
473 Views

Literature Text

    Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce wczoraj wieczorem, w bardzo deszczowy i pochmurny dzień, podczas jednej z moich podróży pociągiem.

     

    Celem, do którego zmierzałam było miasteczko Maisonblue. Mała miejscowość, która nawet nie posiadała swojego miejsca na mapie, a liczba jej mieszkańców nie przekraczała tysiąca osób. Położone w Stanach Zjednoczonych, bez perspektyw dla mieszkańców, powoli zamierało. Mimo to postanowiłam się tam przeprowadzić. Głupie prawda?

    Zazwyczaj podczas podróży spałam, czytałam książkę lub słuchałam muzyki. Wczoraj wybrałam tę trzecią opcje, jednak tym razem nie wpatrywałam się bezmyślnie w krajobraz za oknem. Z zainteresowaniem zerkałam w stronę bardzo przystojnego chłopaka, siedzącego naprzeciwko mnie, który całą drogę na mnie patrzył.

- Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc?  – Wyjęłam słuchawkę z ucha i wyprostowałam się.

- Eee…Nie…czemu pytasz? – Otrząsnął się z zamyślenia.

- No….Bo się na mnie patrzyłeś… i tak pomyślałam…. Że może coś się…stało– teraz ja byłam zdezorientowana, pomyślałam: „A co jeśli on tylko się zagapił, a ja skompromitowałam się myśląc,  że chodzi o coś więcej?”

- Nie… nic się nie dzieje… przepraszam – uśmiechnął się, a ja powróciłam do słuchania muzyki - Jestem Aron Nixon - Powiedział nagle i wyciągnął rękę w celu zapoznania.
-Och! – Ocknęłam się po paru sekundach. Szybko wyjęłam słuchawki i podałam mu rękę, jego była zadziwiająco duża – ja jestem Jessica Dowell. Dla przyjaciół Jess.

- Zaliczam się do przyjaciół? – Zawadiacko się uśmiechnął.

- Raczej… jeszcze nie, ale jeżeli o to ci chodzi, to możesz tak do mnie mówić – odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam na jego bagaże.

- Wracasz do domu? – Zapytałam.

- Prawie zgadłaś – znowu ten przepiękny uśmiech – Znalazłem nową pracę

 i się przeprowadzam.

- Aha…

Przyjrzałam mu się dokładniej. Z żółtego płaszcza przeciwdeszczowego, na dżinsy strugami ściekała woda, a białe, zmasakrowane Adidasy ledwo trzymały mu się na nogach. Skierowałam wzrok na twarz. Z pod kaptura wystawały mu ciemnobrązowe, mokre od deszczu włosy. „Ach i  te oczy!!!”  Błękitne, lekko przechodzące w szarość, z hipnotyzującym efektem. Bardzo dobrze kontrastowały z nimi troszeczkę sinawe od zimna usta. Poza tym, jeszcze dwie cechy zewnętrzne, które posiadał, bardzo ceniłam u mężczyzn, mianowicie piękny uśmiech ukryty pod krótkim zarostem. „Ach…”

- „Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc?” – Powtórzył moje własne słowa, pokazując śnieżnobiałe zęby. „Upsss… troszeczkę się zagapiłam! Ale wpadka!”

- Nie, nie nic…

- Tylko…

- Tylko, co? – Zdziwiłam się.

- No, bo wyglądałaś jakbyś chciała coś jeszcze dodać

- Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?! – Prychnęłam i spuściłam wzrok „kurczę, aż tak łatwo

mnie przejrzeć? Chciałam dodać, że trudno oderwać wzrok od tej twojej przystojnej buźki”

Znów zapadła martwa cisza, ale i tym razem Aron ją przerwał:

- Przykro mi to mówić, ale niedługo się pożegnamy… to już moja stacja - zrobił smutną minę,

 a ja spojrzałam na mijaną tablicę – może przynajmniej wymienilibyśmy się numerami? – Zaproponował.

- Dobrze… daj komórkę.  – kiedy to zrobił pospiesznie wklepałam swój numer – Chociaż zapewne jeszcze się spotkamy…
- Mieszkasz w Maisonblue???

- Tak.  W prawdzie od niedawna, ale… tak mieszkam w Maisonblue. W północnej części miasteczka.

- Jeju….

- Co się stało? – Zaniepokoiłam się.

- Niestety, ja mieszkam w południowej... Jak to dobrze, że to miasto nie jest takie duże…
 Uśmiechnęłam się pod nosem „Oj ciesz się… Gdybyś mieszkał zbyt blisko mnie, nie dałabym ci żyć!”

    Pociąg już dawno opuścił stację, a my jeszcze dobre 20 minut rozmawialiśmy na peronie i po długim pożegnaniu każde z nas poszło w inną stronę. Od tego momentu pisaliśmy ze sobą codziennie, a ja coraz bardziej się w nim zakochiwałam.

Parę tygodni później umówiliśmy się, że Aron przyjdzie do mnie i zjemy wspólnie kolację. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu jakiś potencjalnych składników, ale nie znalazłam zbyt wiele, więc pomyślałam, że czas uzupełnić składniki. Rano wybrałam się do pobliskiego sklepu spożywczego, którego prawie nikt nie odwiedzał. Większość wolała chodzić do centrum handlowego w pobliskim miasteczku, ale ja lubiłam te miejsce. Miało wszystko, czego potrzebowałam do życia: nie było długich kolejek, za kasą stała przemiła starsza pani, a przejście w tą i z powrotem zapewniało mi potrzebny od czasu do czasu ruch.

    Kupiłam już wszystkie potrzebne produkty i właśnie miałam wychodzić, gdy nagle do sklepu, mało mnie nie wywracając wbiegł wielki, facet w czarnej skurzanej kurtce i czapce.

Nerwowo rozejrzał się po sklepie, wyciągnął broń i wystrzelił. Kula trafiła sprzedawczynie prosto w serce. Krzyknęłam widząc osuwającą się na podłogę kasjerkę. Nagle poczułam rękę na nadgarstku. Bandzior próbował przyciągnąć mnie do siebie, więc zaczęłam się wyrwać. W chwili, kiedy już myślałam, że zdołam się uwolnić zostałam uderzona pistoletem w głowę. Upadłabym, ale obejmujące moją szyję ramię, przytrzymało mnie w pionie. Poczułam, jak cienki strumyk, czegoś kleistego spływał mi po twarzy. „Krew?” Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale nie straciłam świadomości. Poczułam pistolet na mojej szyi. Z bólu i strachu oczy zaczęły zachodzić mi łzami, a włosy przesłoniły mi większość widoku. 

Nagle do sklepu wbiegł ktoś jeszcze. Nie widziałam go dokładnie, ale dostrzegłam barwy tutejszej policji. Wycelował w moją stronę… lub raczej tego, który był za mną…
- RZUĆ BROŃ! Słyszysz?! Rzuć broń!– Krzyknął, trzymając go na muszce i zerkając na trupa za ladą.  „Ten głos… Nie może być…”
Powoli zaczynałam tracić przytomność, ale bandyta na widok mężczyzny w mundurze, zaczął wariować i mocno mną szarpnął, przez co otrzeźwiałam i podniosłam głowę.

W tym momencie Aron mnie rozpoznał.

- Nie zbliżaj się, bo ją zastrzelę! Odłóż broń, a ją wypuszczę!

Chłopak popatrzył na mnie i… podniósł ręce w poddańczym geście. Delikatnie położył broń

na ziemi nie spuszczając wzroku z bandyty. Nagle usłyszałam strzał! Złodziej wystrzelił!

 

Dwa pociski dosięgnęły celu. Jedna trafiła w bark, a druga przebiła jego lewy bok. Chłopak przede mną powoli odchylił się do tyłu i zsunął po ścianie zostawiając na niej krwawy ślad.

- NIE! Coś ty zrobił?!

- Zamknij się! – Poczułam jak moja ręka szybuje ku górze i wykręca się pod dziwnym kątem.

- AŁA!!! – Ból był okropny. Jak gdyby mój nadgarstek został oderwany od reszty ciała. Trzymając mnie w ten sposób podszedł do na wpółleżącego chłopaka, nogą wytrącił mu pistolet z dłoni i znów odszedł na bezpieczną odległość.

- Nie chcę znów trafić do paki… Rozumiesz?! – mówiąc to popchnął mnie

 tak mocno, że mało nie uderzyłam twarzą o podłogę. Wylądowałam tuż obok Arona – jeżeli on umrze to... KURDE! Zbir w pośpiechu wybiegł ze sklepu, a ja z trudem podpełzłam do Arona.

- Boże… tyle krwi… Proszę, wytrzymaj!

- Skoro prosisz…ykhe...ykhe… - próbował się uśmiechnąć, ale zaraz potem mocno się skrzywił.

- Ćśśś! Nic nie mów. Proszę! – Nie wiedziałam, co robić! Z jednej strony umierający chłopak,

a z drugiej okropny ból w chyba zwichniętym nadgarstku…

                Spojrzałam na skórzaną kurtkę Arona, przez którą powoli zaczynała przesiąkać i zaczęłam powoli ją ściągać. Łzy ciekły mi po policzkach, a on oddychał coraz ciężej. Było widać, że potrzebuje pomocy lekarza, ale ani ja ani on nie mieliśmy przy sobie telefonu. Nie mogłam nawet zadzwonić po pomoc! Dwie wielkie łzy spłynęły mi po twarzy. Popatrzył się na mnie nieprzytomnym wzrokiem, a ja w tym czasie zdjęłam jego koszulę i zobaczyłam zapasową broń. Zignorowałam ją, przyłożyłam koszulkę do ciągle krwawiącej rany na brzuchu i mocno opasałam bark gdzie trafiła pierwsza kula. Aron wyprostował się z jękiem i oparł głowę o ścianę. Wiedziałam, że strasznie go to boli i jest osłabiony, ale musiałam zatamować krwawienie.

Nagle do sklepu ponownie wbiegł bandyta i wycelował w moją stronę!
- Przepraszam… Nikt nie może wiedzieć co tu się stało…

Spojrzałam na broń za paskiem, ale sięgnięcie po nią wzbudziłoby podejrzenia.
- Proszę… skoro już musisz to zrobić, czy mogę…przynajmniej go przytulić? Złodziej machnął tylko bronią wysłuchując tym samym mojej prośby. Udając, że go obejmuję wyciągnęłam ostrożnie broń. Aron spojrzał na mnie, a ja w tym momencie odwróciłam się i… strzeliłam. Trafiłam prosto w serce… nie było szans na przeżycie od takiej rany…  Śmierć na miejscu. Zobaczyłam jak mężczyzna powoli się zatacza i upadając na ziemię oddaje ostatni strzał. Na szczęście nie był zbyt celny, ale kula musnęła moją rękę, z której właśnie małą stróżką zaczynała lecieć krew. Patrzyłam na nią, nieprzytomnie gdy w pewnym momencie, kontem oka dostrzegłam jak Aron zsuwa się po ścianie. Pochyliłam się nad nim i zadzwoniłam na pogotowie. Zamknęłam oczy, a po policzku znowu pociekła mi malutka łezka i spadła na jego brodę. Poczułam dłoń na mojej twarzy, więc uniosłam powieki i napotkałam jego spojrzenie.

- Nie płacz. Dzięki tobie…ykhy... jesteśmy…ykhy… uratowani – mówił jeszcze ciężej i coraz częściej przeszkadzał mu krwawy kaszel – wtedy… w pociągu…ykhy…wiedziałem…, że ykhy… jesteś…ykhy…ykhy...ykhy…tą jedyną.

- Cśśśśś…proszę, nic już nie mów. Musisz odpocząć…i…ja…też myślę… - nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i osunęłam się na podłogę tuż obok niego.

 

                Obudziłam się w szpitalu. Rana na głowie była zabandażowana, podobnie jak wywichnięty nadgarstek. Na drugiej ręce miałam tylko plaster w miejscu gdzie musnęła mnie ostatnia wystrzelona przez bandytę kula. Stwierdziłam, że mój stan nie jest taki zły i prawie natychmiast spytałam się pielęgniarki o stan Arona. Powiedziała tylko, że będę mogła odwiedzić go dopiero jutro, ponieważ dzisiaj zamierzają zrobić mi jeszcze trochę badań, więc mam siedzieć w łóżku i odpoczywać. W sumie nie było to złym pomysłem… Byłam jeszcze trochę osłabiona i pod działaniem leków znieczulających, więc oczy same mi się zamykały. Pomyślałam o wczorajszym dniu i litrach krwi wypływających z leżącego przy mnie chłopaka. Aż zrobiło mi się słabo…Znowu straciłam przytomność.

                Następnego dnia zaraz po dostaniu zgody na opuszczenie łóżka prawie pobiegłam do sali, w której leżał Aron. Kiedy go zobaczyłam nie wytrzymałam i rozpłakałam się jak małe dziecko.

Wszędzie wokół niego plątała się masa kabli, a cały brzuch miał owinięty przesiąkniętym już krwią bandażem. Leżał nieruchomo jakby nie żył. To był straszny widok.

- Aron…

- Ciągle jest pod działaniem leków usypiających – usłyszałam głos za plecami. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam mężczyznę w białym kitlu.

- Wyjdzie z tego… prawda? – Zapytałam niepewnie.

- Podczas operacji wystąpiły komplikacje i jego stan nadal jest bardzo ciężki, można nawet powiedzieć, że cudem z tego wyszedł, ale ciągle walczy. Jak widzę ma dobrą motywację – uśmiechnął się.

- Dziękuję bardzo.

- Myślę, że w tej chwili panu Nixonowi potrzeba odpoczynku i dużo snu. Radzę, żeby wróciła dzisiaj Pani do pokoju i odpoczęła, a zamartwiać się zdrowiem pacjenta może Pani jutro – lekarz uśmiechnął się, odwrócił i wyszedł, a ja przez parę minut patrzyłam jeszcze na Arona i zrobiłam to samo.

                Niestety, przytłoczona wydarzeniami z przed paru dni i przez pół nocy przewracałam się z boku na bok. Zasnęłam dopiero około szóstej rano, a w jego pokoju byłam już przed dziewiątą.

- Cześć – Chłopak już nie spał – wiesz, że wyglądasz tragicznie?

- Chyba mam taką świadomość. Za to ty promieniejesz – zmusiłam się na lekki uśmiech.

- Ile dzisiaj spałaś? Jeżeli w ogóle spałaś…

- Spałam…aż trzy godziny! – Roześmiałam się, a on zrobił to samo.

- To żeś się wyspała, kobieto… - poklepał ręką wolne miejsce na łóżku – Chodź, odpocznij.

Podeszłam do niego i usiadłam, ale kiedy wyciągnął do mnie rozłożone ręce przytuliłam się do niego i rozpłakałam jak dziecko.

- Cśśśśś… już dobrze… - mówiąc to łagodnie mnie przytulał i głaskał po głowie, a ja ryczałam w jego ramionach.

- Tak bardzo…się bałam…o ciebie…że…że…umrzesz….ja…ja zabiłam człowieka….

- Nie martw się tym... zrobiłaś to w obronie własnej i mojej… uratowałaś mi życie! – Odsunęłam się lekko i popatrzyłam mu w oczy, a on posłał mi przepiękny uśmiech.

- Chyba nie mogłabym przeżyć, jeśli coś by ci się stało…

 

                Po około dwóch tygodniach badań i kurowania się, wypuścili Arona do domu. Ponieważ był jeszcze osłabiony i potrzebował kogoś, kto będzie mu pomagał, ponieważ ciągle miał unieruchomiony bark, chętnie zaproponowałam, że mogę to robić. W końcu od jakiegoś czasu byliśmy parą…

- Zgadzam się na twoją propozycję, ale mam jeden warunek – powiedział.

- Ja tu się o ciebie martwię a ty jeszcze…

- Warunek jest taki, że musisz przyjąć moje oświadczyny – przerwał mi w pół zdania i ukląkł na jedno kolano. Zaniemówiłam.  „Wyjść za chłopaka, którego kocham? No, ba!”

- No, nie wiem… - udałam, że się zastanawiam – Bo wiesz, to oznacza, że będę musiała cię znosić dwadzieścia cztery godziny na dobę oraz że trzeba będzie… - nie dokończyłam zdania, bo Aron zamknął moje usta namiętnym pocałunkiem. 

- No to teraz mogę pomyśleć nad plusami – zaśmiałam się, a on popatrzył się na mnie spode łba – Oczywiście, że tak! – Powiedziałam i mocno go pocałowałam, tym samym zaczynając nowy rozdział w naszym wspólnym życiu…

~Koniec~

Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In